Byłam już dość mocno osadzona w świecie demonologii słowiańskiej i fantastyki. Dużo czytałam na ten temat, byłam zapisana do paru grup w tej tematyce, odwiedzałam różne strony. Pewnego dnia wyskoczyła mi reklama gimnastyki słowiańskiej. Promocja u Ani Wrzesińskiej. Poznaj gimnastykę. Kurczę, co to jest? Wchodzę i patrzę, czytam, wertuję stronę. Zamówiłam promocyjny kursik i książkę. To były pokazane tylko 3 ćwiczenia. Obejrzałam, przećwiczyłam. Chciałam więcej. Dotarła książką. Przeczytałam, do połowy, bo gdy rozdziały zaczęły wchodzić na tematy horoskopu, to nudziły mnie. Wszystkie ćwiczenia spróbowałam zrobić. To chyba jakiś chory łeb wymyślił! Przecież to się nie da! No właśnie może dlatego tak duże zainteresowanie z mojej strony, zaczęłam szukać w Internecie. Znalazłam nagrania Kasi Uramek, stronkę Aktywna Słowianka i zaczęłam ćwiczyć. Najpierw z darmowymi filmikami na You Tube, potem w studiu Aktywnej Słowianki on-line, w grupie.
Aktywność ta, to nie tylko 27 ćwiczeń. To coś więcej, to bycie w kręgu kobiet różnych, a jednocześnie tak podobnych. Skupionych na ćwiczeniach. To sposób na wyłączenie się i odnalezienie siebie w ruchu. Gdy robisz wymachy, skręty, unosisz ręce do pączka, jesteś ze swoim ciałem. Wykonując, każdą aktywność fizyczną, tak czujesz. Znajdź właśnie taką dla siebie, której chcesz być częścią, chcesz praktykować, wracać do niej co dzień. Taka właśnie dla mnie się stała słowiańska. Jako w sumie, dojrzała kobieta ją odnalazłam. A jednocześnie nie zrezygnowałam z roweru, pływania i wycieczek.
Krótka wstawka, co to w ogóle za gimnastyka i skąd się wzięła. Człowiek z Białorusi (lata 90), wykładowca Adamowicz usłyszał od swoich studentek, że w przeszłości istniała taka forma ćwiczeń, gimnastyki, którą praktykowały kobiety (głównie na poleskich wsiach). Ćwiczenia te były przekazywane z matki na córkę. Praktykowane gdy nikt nie widzi. Miały na celu dbanie o figurę i tężyznę. Pan ten zebrał informację te wszystkie do kupy, chyba napisał na tej podstawie doktorat, albo chociaż jakąś większą publikację i książkę, tak powstało 27 ćwiczeń podstawowych. Nazwano ją wtedy gimnastyką słowiańskich czarownic. Jego studentki, zaczęły ćwiczyć i przekazywać dalej. Prowadziły kursy instruktorskie. Słowiańska trafiła do Rosji (tam została przekształcona w Moc Beregini – coś mega ciekawego, połączona z tańcem), Polski, Ukrainy, Czech (znam jedną z instruktorek tam), znam też dziewczyny, Polki, które mieszkają poza krajem w UK, Irlandii, Niemczech tam też szerzą gimnastykę. Myślę, że w stronę południowych Słowian też się gimnastyka udała. Ogólnie ja znam tylko paręnaście (no może parędziesiąt) kobiet praktykujących, ale przecież ilu nie znam. Słowiańska ruszyła w świat. Poprzez to, że gimnastyka ta, jest stosunkowo młoda jako zorganizowana forma aktywności (taka, że praktykować można ją w klubach fitness, kręgach itp.) ulega ona ciągłym ulepszenia i modyfikacjom. Podstawa, czyli książka Adamowicza daje bardzo duże możliwości w tej kwestii. Pracuje się nie tylko z ciałem, ale też z umysłem. Są afirmacje, tłumaczone przez każdą z instruktorek trochę inaczej. Są sposoby ćwiczenia i prowadzania zajęć mocno zindywidualizowane. Z tych 27 ćwiczeń można stworzyć naprawdę wiele. Oczywiście wzięli też w obroty praktykę tę fizjoterapeuci. Nie, nie zrobi ona raczej krzywdy, chyba że, ma się poważną chorobę ruchową czy zwyrodnienia. Na endoprotezy opracowano (panie z protezami sprawdziły) już modyfikacje, na ciąże też i instruktorki je znają. Widziałam kiedyś bardzo obraźliwe i potępiające komentarze pod filmami Kasi (kiedyś wspominała, że specjalnie je tam zostawiła, by pokazać bezmyślność ludzi), było to oburzenie (w brzydkich słowach), że tylko dla kobiet, że co w tym ze słowiańskości (Kuźwa! Z terenów białoruskich zebrane te ćwiczenia), że jesteśmy porąbane, tworzymy sobie ideologię. No i co, dlaczego komuś to przeszkadza, że ćwiczymy, serio! Czasy, gdy nie można się podrapać po cipce, jak zaswędzi, bo pójdziesz do piekła, już minęły. A tworzenie, opowieści, odwołań, historyjek po to by coś zyskało dodatkowy sens, nie jest czymś złym i występuje praktycznie zawsze i wszędzie. W sumie to jest piękne. Przeszłość słowiańska, to w większości domysły a cała mitologia tak naprawdę powstała tylko dzięki fantazji autorów i próbie sklecenia do kupy szczątkowych informacji. Podobnie jest z obrzędowością, kulturą i nawet częścią historii (choć wtedy przestaje już ona być historią).
Wielu porównuje gimnastykę słowiańską z jogą. Tak to prawda, mają tyle ze sobą wspólnego, że jest gimnastyką i sposobem pracy nad sobą, swoim ciałem (duchem też, jak kto zechce), taką medytacją w ruchu. Jednak joga ma podstawy w hinduizmie i stworzona została w energii męskiej (tak tłumaczą to inni). My natomiast pracujemy z ciałem kobiecym (dlaczego nie męskim, może ktoś kiedyś nad tym popracuje, mój mąż mówi, że by się połamał i do gimnastyki go nie ciągnie, widocznie jej nie potrzebuje, a inni mężczyźni jak chcą, to niech sprawdzą na sobie), mięśniami głębokimi i mięśniami dna miednicy. Afirmacje też są tworzone bardziej w nawiązaniu do wierzeń przedchrześcijańskich z rejonów słowiańszczyzny a joga, na podstawie pięknych hinduskich mitów. Ogólnie, mamy tu do czynienia z ruchem ciała i nawiązaniem do pogańskich zwyczajów. Czyli nic strasznego i wydaje mi się, że ognie piekielne, za to nie grożą, chociaż kto to wie (nie miałam jeszcze dyskusji na ten temat z osobą „mocno” wierzącą, wierzące normalnie osoby, ćwiczą, bo dbają o ciało i nie ładują w to religii, ja też nie – w sumie prawidłowo).
Na ten moment ukończyłam już kurs instruktorski gimnastyki słowiańskiej (u Katarzyny Uramek) i jestem gotowa, by przekazywać gimnastykę dalej. Gdy nadejdzie odpowiedni moment, zamierzam stworzyć swój krąg kobiet praktykujących słowiańską. Dzięki ćwiczeniom nauczyłam się panować nad ciałem, a te ćwiczenia, które na początku były dla mnie niewykonalne robię na jednym wdechu. W czasie gdy ćwiczę, odpoczywam, a gdy kończę ćwiczenia, kąciki ust same unoszą się do uśmiechu. Czasem się spocę, czasem nie. Staram się wykonać parę ćwiczeń codziennie, nie zawsze się uda, ale mocno chcę codziennie praktykować. Gimnastyka nie pomaga schudnąć, to nie ten rodzaj aktywności, uczy natomiast współpracy ze swoim ciałem, równowagi. Pracujemy też mięśniami, o których zapominamy, że je mamy, Taką najbardziej widoczną rzeczą po tym jak zaczęłam ćwiczyć, jest to, jak podniosły mi się do góry piersi i ładnie sterczą. Głowę też rzadziej pochylam i mam odruch prostowania się. Poznałam mnóstwo fajnych kobiet, wyszłam ze strefy komfortu, uczestnicząc w kręgach i wyjazdach z gimnastyką. W czasie takich spotkań przekazujemy między sobą bardzo dużo wiedzy i radości. Pojawiają się opinie o tym, że gimnastyka pomaga w leczeniu chorób i terapii. Tak potwierdzam, każda aktywność pomaga, w leczeniu chorób a jeszcze bardziej w jej zapobieganiu, nie ważne, czy to gimnastyka, czy bieganie, rower, pływanie. Tak samo jest z terapią, czas gdy jesteś z samym sobą swoim ciałem, pozwala skupić się na sobie i poukładać różne rzeczy, i tutaj też nie ma znaczenia, jaki typ aktywności fizycznej Tobie przypasuje. Nie potrafię znaleźć jakieś rzeczy która, by była minusem związanym z gimnastyką słowiańską (no może kasa, ale w sumie albo płacisz – niewiele w porównaniu np. z jogą, albo ćwiczysz sama, to normalne, wyjazdy drogie, bo miejsca piękne i swoje to kosztuje, dla ludzi prowadzenie zajęć to normalna praca, a my klienci). Zachęcam do zapoznania się z tematem, a w przyszłości może nam się uda poćwiczyć razem w "moją" słowiańską. Gwarantuję, że artykułów na jej temat będzie pojawiało się więcej.
Dziękuję.
Nie jestem wysportowana, mam nadwagę i problemy z podjadaniem. Nie było, by problemu, gdyby nie zaniedbanie w pewnym momencie siebie i swojego ciała. Zawsze lubiłam ruch. Jako dziecko bezustannie słyszałam, że jestem jak drewno, nie mam gracji i ruszam się jak taran (teraz gdy trochę więcej wiem, przypuszczam, że to przez to, że urodziłam się trochę podduszona, co prawda mama nie pamięta za dobrze, czy to ja, czy mój brat, ale obstawiam, że ja, On podobno ma więcej wdzięku), a mimo to po zerówce proponowano mi szkołę mistrzostwa sportowego (podobno szybko biegałam). Kiedy miałam 6 lat, stwierdzono u mnie skoliozę (to praktycznie wtedy jak proponowano mi szkołę sportową, może miało to ze sobą jakiś związek), dość dużą jak na tak małe dziecko. Zaczęła się gimnastyka korekcyjna, dwa razy w tygodniu w placówce ortopedycznej i czasami dodatkowo w szkole, jak był do tego uprawniony nauczyciel. Prostowali mnie tak przez następną dekadę. A w domu Mama krzyczała na mnie praktycznie za każdym razem, gdy podparłam się rękami. Bo będę garbata! No cóż, takie czasy wtedy były. Dlaczego doszło u mnie do skoliozy, nikt nie wie. Zresztą, nieważne. Jestem już dorosła, nic mnie nie boli, garba nie mam. Temat jednak gdzieś z tyłu głowy trochę siedzi. Bo, gdy praktycznie przez całe dzieciństwo, wykonujesz jakąś aktywność fizyczną (choćby po to, by nie być garbuskiem), to wchodzi w nawyk i staje się potrzebne. A wbrew pozorom, ta fizjoterapia, to też były zajęcia fizyczne. Często 3 razy w tygodniu, jeszcze pamiętam basen, no i wiadomo podwórko (aktywne zabawy poza domem, przynajmniej latem). Jednocześnie zabroniono mi, skoków zwisów i przewrotów (ta jasne, przecież, to najfajniejsze i najlepsze stopnie za to były) a zagwarantowano mi olbrzymią dawkę innej aktywności fizycznej. Podsumowując, cholernie potrzebuje ruchu, bo od dzieciaka był ode mnie wymagany i się uzależniłam (to chyba dobre uzależnienie).
Okres szkoły średniej, to dla mnie jak dla większości, trochę WF-u w szkole, dyskoteki (a co to innego, jak nie taniec intuicyjny), rower (dużo roweru!). Zapomniałam natomiast, jak się pływa. Studia. To jeszcze więcej dyskotek i roweru. Przez pewien okres miałam też psa, więc doszły spacery (owczarek collie, musiał dużo biegać). Pierwsza praca, wiązała się z ciągłymi podróżami, noszeniem ciężkiego sprzętu, pracą z dziećmi i prowadzeniem animacji – czyli nie obijałam się jeśli chodzi o aktywność fizyczną. Wtedy też odkryłam przyjemność w chodzeniu po górach. Jednak praca tamta nie pozwalała finansowo, żyć samodzielnie. Musiałam zmienić, na lepiej płatną. Usiadłam za biurkiem. Jednocześnie przygotowywałam się do obrony magisterki. Wtedy pierwszy raz się zaniedbałam. Zapomniałam o swoim ciele i jego potrzebach. Ale szybko się opamiętałam, dzięki karcie multi sport z pracy. Zaczęłam wtedy testować różnego rodzaju zajęcia. Na siłowni i spinningu się nie odnalazłam. Steep był fajny, ale jakoś mi było nie po drodze. Znalazłam zajęcia pole dance i je pokochałam. Dwa razy w tygodniu, szkołę miałam zaraz obok pracy. Było super. Po każdych zajęciach co prawda zakwasy i siniaki, ale wiszenie z głową w dół, na rurze jest extra i adrenalina wszystko rekompensuje. Regularnie, chyba ze 3 lata chodziłam. Przerwałam przed ślubem, by nie mieć siniaków. Niestety już do tej aktywności nie wróciłam nigdy.
Po ślubie (2014) zaczął się ciężki czas, dla mnie i mojej kondycji. Ciąże, poronienia i tak na zmianę. Tutaj zaniedbałam nie tylko swoje ciało, ale i umysł. Skupmy się jednak na ciele. Z umysłem, nie poszło tak źle (pisałam już o tym, we wpisie o koto terapii), jednak ciało to smutny przykład autodestrukcji. Przede wszystkim nadwaga, może nie zbyt duża, ale jednak. Słaba kondycja (beznadziejna). Przesadzanie z alkoholem. Ze skutkami z tego okresu walczę do dziś, już od paru lat. Zaczęło się od roweru, potem góry i wypady na wycieczki. Aktywne zwiedzanie świata. Nauczyłam się też znów pływać. Kupiłam wrotki, trochę jeżdżę, tak samo łyżwy. Mam świadomość, że do wagi z przeszłości raczej nigdy nie wrócę, ale chcę, by mój organizm był „zadowolony”. Chcę odzyskać kondycję. Mieć siłę i chęć do codziennego działania. No i klops, pandemia.
W czasie jak zamknięto nas w domach, by ograniczyć przenoszenie covida, zanim były jeszcze dostępne szczepionki, bardzo brakowało mi aktywności fizycznej. Potrzebowałam czegoś do praktykowania. Tak trochę do zatracenia się w tym. Do tego, by móc się oderwać od codzienności i chociaż chwilę nie myśleć tylko czuć. Czuć siebie i swoje ciało. Zatęskniłam za czuciem własnych mięśni (tak jak pole dance). Zaczęłam szukać. Oczywiście najpierw joga (standardzik). Ale nie zaiskrzyło. Wykonywałam ćwiczenia, ale nie czułam przyciągania i że to jest takie "moje". Wróciłam do steepu. Tutaj już lepiej, ale każde ćwiczenia wiązały się z praniem mokrych ciuchów i kąpielą. Mimo wszystko zatrzymałam się na dłużej z tą aktywnością i nadal ją lubię.
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.