Wróćmy jednak do czasu, który już za mną. 40 lat minęło... czy to jest pora na jakieś podsumowanie. Czy osiągnęłam to, co chciałam? Czy wystarczająco dużo zrobiłam w moim życiu? Czy mam jakieś szczególne sukcesy? A w dupę sobie wsiądźcie te pytania! Ja mam dopiero 40 lat. Wiem i czuję, że zdrowie czasem niedomaga. Nawet zwykły katar przechodzę trudniej niż kiedyś, że stawy kolanowe bolą gdy dłużej pochodzę czy pojeżdżę na rowerze. Ale ja jeszcze nie skończyłam! Nie ma czego podsumowywać. Całe moje życie jest "in progres". Ono trwa, rozwija się, zmienia bezustannie tak jak i ja sama. Nie chcę się zatrzymywać. To jeszcze za wcześnie. Jak tylko najdzie mnie ochota, mogę wywrócić całe swoje życie do góry nogami. Zmienić pracę (co właśnie zrobiłam), totalnie się przebranżowić, przeprowadzić do innego miasta czy kraju... wszystko, co będę chciała, będę w stanie zrobić ze swoim życiem. Nie mogę jedynie mieć własnych dzieci, ale to sprawa już mocno przepracowana i wiadoma od dłuższego czasu. Adopcja też już nie wchodzi w grę, między innymi z powodu wieku. Więc nasza rodzina może powiększać się tylko dzięki rodzeństwu, kuzynom itp. Po mnie zostanie natomiast blog i parę opowieści np. Ta jak zapałaliśmy gumę, jadąc do Rybakówki w 40 urodziny. Czasem z Piotrkiem rozmawiamy o swoich marzeniach, część udało nam się spełnić Piotrek zjadł kanapkę w Central Parku i przejechał się profesjonalnym rowerem szosowym, chyba pojechać do Japonii z jego listy zostało i zobaczyć Wielką Rafę Koralową (chociaż rafy w sumie już widzieliśmy w Egipcie). Moje marzenia są bardziej pracochłonne, bo chcę odwiedzić wszystkie kontynenty (niezdobyte zostały mi 3 Ameryka Południowa, Antarktyda i Australia) i pogłaskać tygrysa. Nie wiem, co będzie prostsze zdobyć wizę do Australii czy znaleźć tygrysa do pogłaskania. No tak, ale marzenia czasem są tylko po to, by do nich dążyć ich realizacja, jest dodatkowym bonusem. Zresztą życie weryfikuje zarówno nasze plany jak i marzenia. Przychodzi czas, że odpuszczasz i przyjmujesz to co daje Ci los. Chciałam mieć rodzinę i mam. Składa się z dwóch osób plus kot i inne zwierzątka, jest trochę niestandardowa, ale ja sama też odbiegam trochę od standardu. Bardzo chciałabym być taka "średnia" w sensie, uśredniona, statystycznie pośrodku... niestety nie wyszło. Fakt mojej niestandardowości, otwiera mi wiele możliwości, których inni nie mają i ja zamierzam z tego skorzystać. Nie zazdrośćcie mi, pamiętajcie, że oddałam coś w zamian. Na pewno nieprzestane was bawić wytworami płynącymi z mojego małego rozumku. Tego bądźcie pewni. Jak wspomniałam, wiek nie ma dla mnie znaczenia, działam dalej i będę się dzielić tym, czym mogę.
Kiedyś natknęłam się na mema z informacją, że przychodzi taki wiek, że wszystkie głupoty, które robisz, są z premedytacją i pełnym zaangażowaniem. Trochę w tym prawdy jest. Tak samo, jak w tym powiedzeniu, że z wiekiem głupie rzeczy robisz tak samo tylko wolniej. Zmiana kodu na 4 nic tak naprawdę nie zmienia. Wszystko, co miało się z tobą dziać, to trwa i ewoluuje. Może tylko bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, niż jak mieliśmy lat 20. Może więcej myślimy o wszystkim. Więcej wiemy. Przeżywamy chwile szczęścia i smutku. Uczymy się zarówno cieszyć jak i płakać. Spadamy na dno, by się odbić i ruszyć naprzód. I tak już chyba będzie do końca...
Dziękuję.
To jest ten artykuł, na który czekają moi równolatkowie. Koledzy i koleżanki z liceum i podstawówki. Ci wszyscy, którzy przechodzą przez ten sam okres w życiu co ja. OK, szczerą nadzieję, to ja mam, że ktokolwiek czeka na moje wypociny. Temat do wypowiedzi jest. I nikt nie może mi powiedzieć, że się nie znam. Bo właśnie minęłam barierę czterdziestki. Dokładnie 2 czerwca o godzinie 18:00. Czy był to dla mnie jakiś szczególny czas? No nie. Czy spadło na mnie jakieś oświecenie? Też nie. Czy cokolwiek zmieniło się w moim życiu? Nic, skończyłam 40 lat i tyle. Czy to wszystko dało mi do myślenia... o tak! No i tu możemy podyskutować. W sumie ja mogę zamienić na słowo pisane, to co w mej głowie się naroiło, wy możecie to przeczytać. A jak chcecie dodać coś od siebie, to na dole pod artykułem zawsze jest taka możliwość. Zachęcam.
Gdy chodziliśmy do podstawówki, to czterdziestolatek uważany był, za człowieka starego, poważnego. Z ustabilizowanym życiem, pracą rodziną. No, czasy się zmieniły i to całkowicie. Czy na lepsze, czy nie? Sprawa subiektywna, ale włączmy proste myślenie. Jak by było dobrze, to nic by się nie zmieniało. Skoro życie ludzi ulega przekształceniom kulturowo społecznym to raczej dlatego, by było lepiej. No nie da się nie zauważyć, że ludzie żyją dłużej, inaczej, później wchodzą w dorosłość i samodzielność. Tempo życia jest inne, niż było w poprzednim stuleciu. Obecna 40 to tak jak 30 w pokoleniu naszych rodziców. Jednak pewna osoba, fajnie to skomentowała, mówiąc, że obecnie jak kończysz 40 lat, to jesteś za stary, by być młodym a za młodym, by być starym... coś w tym jest. No to utknęliśmy, tak pomiędzy. Pora się urządzić. Fakt jest faktem i nie ma co dyskutować. Co najmniej połowa życia już za nami.
Sam dzień moich urodzin, choć planowałam, aby był fajnym dniem, okazał być się dniem nieszczególnym. Kurczę, w sumie, był niefajnym dniem, bo z planów nic a nic nie wyszło, a wyjścia rezerwowe potrzebowały, kolejnych wyjść rezerwowych. Zaplanowane było, że wspólnie z Piotrkiem pojedziemy skoczyć na bungee (taki skok w 40, symboliczny), miło spędzimy czas z moją Mamą na fajnym obiedzie w ciekawym miejscu. Rzeczywistość zweryfikowała plany. Piotrek miał ciężki ranek z bólem głowy, w sensie coś poprzedniego wieczora spożywanego trochę zaszkodziło i nie czuł się na skok, więc ja w sumie też nie. Zresztą pogoda była tego dnia mocno zmienna, w pewnym momencie mocno padało. Ogólnie skok został przełożony przez nas na czas nieokreślony. Pojechaliśmy po Mamę, by ją zabrać do fajnej knajpy, chcieliśmy pojechać do Rybakówki za miasto, na rybkę. No i ciekawe miejsce to jest. Jeszcze nie byliśmy nigdy w tamtym lokalu. Dwa kilometry przed restauracją złapaliśmy gumę. W sumie pierwszy raz w życiu, Piotrkowi jak prowadził, to się zdarzyło. Wiadomo, telefon, wulkanizacja, wymiana koła. Kolejny czas niespędzony zgodnie z planem. Obiad musiałam przygotować sama w domu. No nie był, to dzień, jaki można sobie wymarzyć w urodziny... cóż, życie to też nie bajka. A plany często muszą ulegać zmianie, przynajmniej te moje. Nie wiem, może nie umiem w planowanie i po prostu robię to źle. A może nie warto planować i najwyższa pora otworzyć się na to co niesie nam każdy dzień. Albo opcja trzecia, level hard – znaleźć złoty środek. Wybalansować się, tak by nie czuć się źle, z tym że coś poszło nie tak, jak chcieliśmy. W sumie pomimo tego, że ten dzień nie spełnił moich oczekiwań, przetrwałam go na pełnym chillu. Mały sukces (albo efekt łykania ashwagandhy jak cukierki). A może nauczyłam się tego z wiekiem. W tej chwili gdy to piszę, śmiać chce mi się z tej całej sytuacji. Taka szybka dygresja następnego dnia wysiadł w aucie akumulator (do przewidzenia, bo już zimą dawał znać, że pora go wymienić), Piotrek, gdy go wyjął i potem z powrotem montował, to zatrzasnął samochód i miał problem z otworzeniem go z kluczyka, więc jeszcze poznał się z Panem, który pomaga w otwieraniu zamków w takich przypadkach. Ogólnie był czas pasm pecha przez parę dni około moich urodzin. Czas ten już minął, mam nadzieję.
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.