Mój opis tego tripu jest bardzo subiektywny. Jak czytam, co napisałam, widzę jak, wychodzi ze mnie "polaczków buractwo" – trochę, tylko. Ale nie wszystko da się zobaczyć tylko kolorowych barwach. Wyjazd do Azji, był dla mnie jednym z ciekawszych doświadczeń w życiu. Do każdego z wymienionych tu krajów wrócę jeszcze z osobna w innych artykułach, bo im się to należy. Będę często wspominać, ponieważ to, co wtedy zobaczyłam, utwierdziło mnie, że życie w ciągłym strachu jest bez sensu i warto popracować nad sobą, by choć na chwilę uśmiechnąć się i powiedzieć "właśnie po to tu jestem, po to żyje, chcę być szczęśliwy". Tamtejsi ludzie, wszechobecne kolory i kwiaty, symbole szczęścia i pomyślności (w tym często swastyka, która u nas kojarzy się źle), to wszystko, na pewno wspomaga w nas pozytywne uczucia.

Dziękuję.

Trzeci kraj, który wtedy zobaczyliśmy to Wietnam. Tutaj pamiętam, że przewodniczka była młoda, cicha i głównie wpatrzona w telefon, ale bardzo dobrze mówiła po angielsku (w sensie tak, że jako Polka ja ją doskonale rozumiałam). Kraj ten jest specyficzny, głównie dlatego, że jest komunistyczny. Ale mowa tu o prawdziwym komunizmie (nie tylko z socjalistyczną częścią), który nazywany jest tam "z ludzką twarzą". Tam widać cywilizacje, zwłaszcza w Sajgonie (Ho Czi Minh). To miasto jest miejscem, gdzie, jak by mi ktoś w tym momencie zaproponował tam etat, w anglojęzycznej dzielnicy (jest ogromna), bez problemu spakowałabym się i wyjechała, a mieszkanie w Polsce wynajęła. Ludzie, którzy tam żyją, już nie walczą z tym komunizmem. Oni się do niego dostosowali, a tym samym on powoli dostosowuje się do nich. Wszystko dzieje się tam wolno, ale idzie naprzód. Widać to, jak wyjeżdża się poza miasto, ale sam Sajgon infrastrukturalnie nierożni się wiele od Warszawy (mowa o tych międzynarodowych dzielnicach, z biurami, korporacjami itp.). Tam jest wszystko, co potrzebne do życia takiemu mieszczuchowi jak ja. Natomiast, w miejscowości typowo turystycznej (w sumie turystyczno-rybackiej), nad morzem — Mũi Né, gdzie też byliśmy, pamiętam, że wszystko było nastawione na Rosjan (mają blisko). Na ulicach, było słychać język rosyjski, ale nie aż tak często. Ogólnie w czasie jak my tam byliśmy, tłumów turystów nie było, a ceny były bardzo przystępne. Nasza podróż miała miejsce przed atakiem Rosji na Ukrainę, nastroje wtedy też były inne. Jak jest teraz. Przypuszczam, że pewnie bez większych zmian, bo w Wietnamskich kurortach, nie oszukujmy się, nadal pewnie przebywają głównie Rosjanie.

 

Opisałam, naszych przewodników z krajów, które odwiedziliśmy, a zapomniałam o naszym rezydencie z biura podróży. Aż mi się wstyd zrobiło. Bo to między innymi dzięki temu człowiekowi teraz to wszystko piszę. Pan ten ma na imię Bartek. Człowiek zbliżony wiekiem do mnie (trochę młodszy, chyba). Wtedy był pracownikiem biura podróży i głównie prowadził wycieczki po Azji i południu Europy – chyba Hiszpania, to była, ale nie pamiętam na 100%, którymi państwami w Europie się zajmował. Przed naszym wypadem studiowałam różne informacje o regionach, w które jedziemy. Trafiłam wtedy na bloga. Tak mnie, zainteresowały artykuły, że praktycznie przeczytałam wszystko, co było tam zmieszczone. Ten blog to praktycznypodróżnik.pl. Do tej pory, jest to blog, który regularnie przeglądam i inspiruje się nim. Jest to,  tak naprawdę, jeden z 3 blogów, które na bieżąco odwiedzam (chasającezające.com, wiedzmaradzi.pl jest jeszcze jeden nr 4, ale to dlatego, że znam autorkę i lubię ją, a niekoniecznie interesuje mnie, to o czym pisze – galantalala.pl). Od czasu do czasu, czytuje też innych, ale do tych, co wymieniłam, zawsze wracam. Nasz polski przewodnik – Bartek, to był właśnie "Praktyczny Podróżnik", właściciel tego bloga. Człowiek bardzo interesujący i z fajnym flow gdy opisuje. Pamiętam, że się ucieszył bardzo, gdy powiedziałam, że znam i czytuje jego bloga. Bartek, jak dobrze pamiętam, z wykształcenia jest historykiem i uczył wcześniej w szkole podstawowej. Teraz z artykułów wiem, że uczy też angielskiego. Codziennie rano widzieliśmy Go z kubkiem kawy. Czasem była to kawa z ekspresu, czasem zwykła instant z hotelu, ale zawsze, każdego dnia. Znajdował rano, ten czas dla siebie, by usiąść i spokojnie wypić kawę. Kurczę, jak on mi wtedy zaimponował, że tak można. Masz do tego prawo. To 10-15 minut jest dla Ciebie. Usiądź, spokojnie wypij, pomyśl (albo właśnie nie myśl), a potem dopiero rusz do pracy. Staram się tę chwilę dla siebie praktykować, różnie wychodzi. Kawę uwielbiam.

Wróćmy do Azji, bo to o niej chciałam pisać. Pierwsza rzecz, jaką udało się zauważyć, to to, że tamtejsi ludzie naprawdę inaczej podchodzą do życia. Na ich twarzach zazwyczaj jest uśmiech. Oni się serio, nie skupiają się na tym co będzie, tylko na tym co jest. Wielu Europejczyków (a w Polsce prawie wszyscy) żyje w ciągłym strachu. Pojęcia nie mam dlaczego, może przez wbijaną przez pokolenia, od urodzenia, wizję piekła (w buddyzmie piekła nie ma). Może dlatego, że mamy za mało słońca. A od tamtych ludzi, bił jakiś taki spokój, ciepło. Ciężko to nazwać. Ulice w Bangkoku były pełne gwaru, ludzi, działo się na nich wiele, a jednocześnie było spokojnie. Pomimo tego, że wokół bardzo dużo się działo, czuliśmy się bezpiecznie (turyści mile widziani). Typowego żebractwa nie było widać (biedę tak), raczej z każdej strony próbowano Ci coś wcisnąć – książkę, ubrania, biżuterię, tuk tuk, jedzenie, marihuanę, kokainę itp. Wszystko, wszędzie "one dolar sir", a potem negocjacje. Wszechobecni hindusi zaczepiają, by zrobić sobie selfie z nimi – ale to znałam już z pracy. W regionach np. arabskich jest identycznie (w Mielnie też).

 

W krajach, w których byliśmy, każda wycieczka ma przydzielanego lokalnego przewodnika (dbanie o turystykę kraju, to takie odgórne narzucenie, w niektóre miejsca nie da się wejść bez takiej osoby, np. Angkor Wat). W Tajlandii opiekowała się nami super babka. Była zupełnie inna niż kobiety, jakie się tam widziało. Szorstka, hałaśliwa, wygadana i bezpośrednia. Idealna do pracy z Polakami. Dlatego dostawała głównie słowiańskie wycieczki (mówiła po angielsku). Nie opowiadała pięknych historii i legend, mówiła krótko zwięźle i na temat. Ale posiadała dużą wiedzę historyczną. Ciekawie się z nią zwiedzało. A jej osobowość silnej niezależnej kobiety, była niesamowita. W Kambodży szczególnie miło wspominam pierwszego z przewodników. On był bardziej otwarty niż Pani z Tajlandii (ogólnie w Kambodży, chyba są najbardziej otwarci i ciepli ludzie na świecie, przynajmniej na ten kawałek świata, jaki ja zobaczyłam) opowiadał, jak wygląda codzienne życie ludzi, próbują się wygrzebać z przeszłości usłanej wojnami, które bardzo ciężko odbiły się na społeczeństwie. Opowiadał, o życiu tu i teraz, i o tym, że tam inaczej się nie da. Jest biednie, nie ma pewności, czy jutro coś zjesz. Pamiętam, że w czasie naszej wycieczki, ten przewodnik miał urodziny i że składaliśmy mu życzenia, po europejsku, bo inaczej nie umiemy. Tajka bardziej była skierowana na historie, natomiast Pan z Kambodży, bardziej na przyrodę. Raz mnie ostrzegł przed pająkiem, w którego pajęczynę o mały włos, bym weszła. Nie zabiłby mnie jad, ale by bardzo mocno bolało, jak by mnie ugryzł. Pamiętam, też jak wołał do latającej jaszczurki "fly my friend" ale nie chciała latać. Ogólnie bardzo ciekawy człowiek i zwiedzanie z nim było przyjemnością. W Kambodży był też drugi przewodnik, też bardzo bezpośredni, mówił wszystko, tak jak naprawdę jest. Pamiętam, że jak zwiedzaliśmy stolicę i rozmawialiśmy o Królu Kambodży, to wspomniał, że król nie ma dzieci ani żony, bo "lubi balet" wiec raczej z tej strony przedłużenia dynastii nie będzie (oczywiście starszym współtowarzyszom, trzeba było wytłumaczyć, że po prostu jest gejem, i że skoro jest i tego się nie zmieni, to nikt się tego nie wstydzi). Przesłanie, jakie słyszeliśmy parokrotnie w Kambodży to "Cambodia is safe, please come to Cambodia" i szczerze do tego namawiam. Taka krótka dygresja, w Kambodży nie ma czegoś takiego jak prawo jazdy. Ale były fajne miny, niektórych współtowarzyszy podróży, jak głośno powiedzieliśmy, że nasz kierowca autobusu nie ma prawa jazdy. Uśmiałam się wtedy.

18 listopada 2023

Azja Trip

Wczoraj, były urodziny mojego męża. Pamiętamy o swoich świętach, ale od jakiegoś czasu lepiej wychodzi, jak celebrujemy je wyjazdami. Tak było też 4 lata temu. Dostałam przypominaczka na FB, i zdjęcie z lotniska w Dubaju. Nasz Azja trip, ale to było fajne doświadczenie. W sumie średnio pamiętam, jak w ogóle doszło do tego, że zdecydowaliśmy się na ten wyjazd. Było drogo. Wykupiliśmy wycieczkę objazdową w jednym z dużych biur podróży. Mieliśmy zniżkę, dzięki mojemu ówczesnemu zakładowi pracy. To był właśnie czas, jak pół roku wcześniej zmieniłam firmę, zaczęłam zarabiać w miarę normalne pieniądze i udało się uzbierać trochę więcej niż na wyjazd na Bałkany (i wybór rozmiaru karaluszków w pokoju), gdzie wcześniej szukaliśmy słońca. Pamiętam, jak pytałam się w biurze kolegów i koleżanek, co zrobić? Czy ogarnąć remont i malowanie, czy wyjechać na wycieczkę do Azji? Remont do tej pory nie został zrobiony. Polecieliśmy.

 

Odwiedziliśmy wtedy 3 kraje. Tajlandię, Kambodżę i Wietnam. Każdy z nich, zasługuje na oddzielny opis i zdjęcia. Tak też zrobię, tutaj chcę opisać tylko krótko całość tej wycieczki, oraz to, co dzięki niej udało się przemyśleć i zrozumieć. Samo towarzystwo na wyjeździe, było dość upierdliwe. Średnio wspominam współtowarzyszy. Głównie (nie wszyscy, byli tam też naprawdę super osoby) starsi ludzie (60-70). Pamiętam, że wymuszali na nas, byśmy robili za tłumaczy i opiekowali się nimi. Gdy zdarza się, to raz na jakiś czas, to jest ok, ale bezustannie przez ponad 2 tygodnie, było to okropnie męczące. To, że jesteśmy młodsi, nie znaczy, że wiemy wszystko. Oczywiście lepiej słyszymy i zapamiętujemy, jesteśmy w stanie dużo sprawdzić w internecie i przeczytać, podać dalej, ale nie bezustannie. Tak samo jak oni zapłaciliśmy za tą wycieczkę i chcemy dowiedzieć się jak najwięcej, posłuchać przewodników, obejrzeć zabytki, posmakować kuchni, a nie tylko zajmować się współtowarzyszami podróży. W sumie tylko wtedy mieliśmy takich kompanów, którzy byli tak nachalni i denerwujący. Nigdy więcej nam się to nie zdarzyło. Może dlatego, że nigdy nie wykupiliśmy już tego typu objazdówki. Albo czysty przypadek. Od tamtej pory, jeżeli jest możliwość, nie ma bariery językowej (z obcych języków tylko angielski), staramy się organizować zwiedzanie sami, lub wykupywać wycieczki w jak najbardziej kameralnym gronie. Korzystamy z biur podróży, bo jest to szybkie i bezproblemowe. Rezerwacja i opłacenie wyjazdu zajmuje kilka minut. Jednak, zanim zdecydujemy się na wykupienie wyjazdu, najpierw zastanawiamy się, czy może nie jesteśmy w stanie zorganizować go sami, jak np. wypad do USA, ale to w innym artykule będzie.


Strona www stworzona w kreatorze WebWave.