Było super, ale trzeba wrócić!

Jak na cztery dni, zobaczyliśmy sporo, spróbowaliśmy lokalnej kuchni i odwiedziliśmy kilka miast. W hiszpańskich marketach (np. Mercadona – tańsza i lepsza od Lidla) znaleźliśmy mnóstwo lokalnych produktów. Niestety, nie znalazłam chwili, by puścić latawiec, który przywiozłam z Polski w kieszeni kurtki, bo nie zmieścił się do plecaka – może następnym razem.

Alicante mam jednak lekki niedosyt. Chcąc zobaczyć jak najwięcej, za mało czasu spędziliśmy w tym pięknym miejscu. Nie wystarczyło też czasu na tracking (pogoda też nie zachęcała) a jest tam sporo miejsc, gdzie można zdobywać szczyty czy oglądać wodospady. Churros, które wszyscy chcieliśmy zjeść, też jakoś się nie udało. Nic straconego – loty są z Łodzi, lecimy 3 godziny (tyle samo, co jedzie się do Gdańska), więc łatwo wrócić na przedłużony weekend.

Alicante, Murcja, Kartagina, Walencja – każda z tych miejscówek była inna, ale każda miała coś w sobie. Do tego lokalna kuchnia, dobra ekipa, zero stresu – czego chcieć więcej?

Hiszpanii nigdy dość!

Dziękuję

P.S. Plecaki podróżne do tanich linii lotniczych to hit – nie płacisz za bagaż, a mieści się wszystko. A jeśli użyjesz torebek próżniowych, zmieścisz tyle, co do kabinówki!

16 marca 2025

 Hiszpańska przygoda – Alicante i okolice w 4 dni

Walencja – deszcz, oceanarium i fiesta

Do Walencji trafiliśmy w pochmurny dzień – lało i było 10°C. Postanowiliśmy więc odwiedzić zadaszone miejsca. Odwiedziliśmy oceanarium (największe w Europie!) i muzeum nauki. W okolicy znajduje się ogromny kompleks targowo-muzealny – idealny na deszczowe dni.

Nieopodal oceanarium, w bardziej przemysłowej części miasta, znaleźliśmy prawdziwie lokalną knajpę. Byli tam sami Hiszpanie, a my byliśmy jedynymi obcokrajowcami. Problem? Nikt nie mówił po angielsku. Udało się dogadać za pomocą tłumacza w telefonie, choć nie do końca wiedzieliśmy, co dokładnie zamawiamy i w jakiej ilości. Na szczęście jedzenie okazało się smaczne i niedrogie.

A co ze zwiedzaniem centrum? Z całej ekipy tylko ja i Piotrek je zobaczyliśmy – a wszystko przez moją obsesję na punkcie Hard Rock Cafe. Reszta ekipy, zmęczona zwiedzaniem, zaparkowała poza centrum, a my pobiegliśmy po koszulkę. Trafiliśmy akurat na obchody powitania wiosny — Święto Ognia — wszędzie tłumy, kramy, petardy (dzieciaki rzucały praktycznie na każdym skwerze), marsz orkiestry, kolorowe platformy z rzeźbami. Miasto żyło! Ruch drogowy? Totalny chaos – brak trzymania się pasów, zajeżdżanie drogi na porządku dziennym. A całe miasto to wielki parking. Nasz sprint przez centrum zajął nam 50 minut, ale warto było. A koszulka? Jestem zadowolona!

Kartagina – historia i kontrasty

Kartagina to jedno z najstarszych miast Hiszpanii, pełne pozostałości z czasów rzymskich. To także jeden z najstarszych portów na świecie. Tu zobaczyliśmy tę biedniejszą część Hiszpanii – squoty, ruiny kamienic. Jednak wplecione w to były murale i kolorowe elementy, co sprawiało wrażenie miasta artystów, jak z czasów przedwojennej bohemy.

W Kartaginie zatrzymaliśmy się w ciekawej lokalnej knajpce na tapas. Była raczej turystyczna, ale z mocnym lokalnym klimatem. Hiszpańska kuchnia nie jest wyszukana, ale smaczna. Każdy był zadowolony.

Murcja – architektura i klimatyczne uliczki

Wynajęliśmy samochód, bo zwiedzanie z własnym pojazdem daje większe możliwości – zwłaszcza w razie deszczu (który oczywiście nas nie ominął). Seat 7-osobowy, automat, diesel. Kierowca chwalił komfort jazdy, a spalanie (w najlepszym momencie) wyniosło 5,7 l/100 km – podobno niezły wynik.

Murcja to miasto dla fanów podziwiania architektury. Kościoły, wąskie uliczki, historyczna zabudowa świetnie wymieszana ze współczesną. Klimatyczne kawiarnie, rzeka z ciekawymi mostami. Wśród zdjęć znajdziecie takie, na którym widać młodzież w łódkach – tak wygląda WF w Hiszpanii. Uczniowie pływali w parach, a nauczyciel instruował, jak to robić.

W miejską zabudowę było wkomponowane wiele kapliczek. Hiszpania to kraj katolicki, ale widzieliśmy też arabskie napisy i minęliśmy meczet. Ponadto na ulicach widać było multikulti, jak teraz praktycznie wszędzie w Europie. Komunikacja po angielsku? Generalnie bez problemu, choć mieliśmy dwie sytuacje, gdzie nie było tak łatwo – pierwsza już przy wynajmie noclegu, a o drugiej za chwilę.

Dla mnie Murcja nie była miejscem z kategorii „must see”, ale fani architektury na pewno by się tu odnaleźli.

Alicante – miasto spokoju i chillu

Alicante przywitało nas spokojem. To miasto jest po prostu ładne, czyste, zadbane. Ludzi wokół niewiele, cisza i relaks. Wynajęliśmy apartament na 12. piętrze z pięknym widokiem (idealne na poranki przy kawie, czy poranne ćwiczenia). Kiedy koszty dzieli się na więcej osób, to nie jest droga opcja, a tego typu ofert jest mnóstwo. Plaża była blisko, cicha i spokojna. Ludzie spacerowali albo trenowali – totalny chill. Zero śmieci, wszystko zadbane. Byliśmy pod wrażeniem.

Atrakcje Alicante? Zamek św. Barbary, deptak, marina, plaża, gigantyczne fikusy – wszystko po prostu ładne i estetyczne. Jeśli chcesz oderwać się od rzeczywistości, przestać myśleć i po prostu podziwiać – jedź do Alicante. Gwarantuję, że będziesz zadowolony. Oczywiście, miasto nie jest całkowicie pozbawione slumsów, bezdomnych czy żuli, ale oni są wszędzie. W Alicante raczej się o nich nie potykasz. W innych miastach, które odwiedziliśmy, biedę było widać bardziej. Jak by porównać Alicante do miasta w Polsce, to taki Spot na sterydach. Dużo starszy, większy i pełen atrakcji.

City Break do Alicante nie był spontaniczny – zaplanowaliśmy go już w zeszłym roku. Dzięki temu udało się kupić tanie bilety, choć oczywiście czasem można trafić na okazję na ostatnią chwilę, ale nie zawsze. A przy większej ilości osób łatwiej jest dogadać się wcześniej co do terminu i skorzystać z okazji wczesnego zakupu niż liczyć na spontan i że każdy nagle znajdzie czas na wypad. Wylot był z Łodzi, co było świetnym rozwiązaniem – lotnisko blisko, bez zbędnego kombinowania. Zebraliśmy ekipę sześciu osób – znajomi, przyjaciele w podobnym wieku, z podobnymi zainteresowaniami i standardem życia. To właśnie sprawia, że takie wyjazdy są zupełnie inne niż te solo. Już kiedyś o tym wspominałam – w grupowych wypadach bardziej liczy się dobre towarzystwo niż chęć zobaczenia jak największej liczby atrakcji. Nigdy nie uda się zobaczyć wszystkiego, co by się chciało, bo trzeba dostosować się do tempa innych, a nie zawsze jest ono takie samo.

Tym razem w Hiszpanii spędziliśmy tylko cztery dni, więc nie nastawialiśmy się na intensywne zwiedzanie. Wiedzieliśmy jednak, że miło spędzimy czas. Czy da się zwiedzić Hiszpanię w cztery dni? Absolutnie nie. Czy da się poczuć jej klimat? Absolutnie tak. Wcześniej byliśmy już na Majorce, ale to był nasz pierwszy raz na kontynencie. I na pewno nie ostatni, bo Hiszpanii nigdy nie ma się dość. Jest tam tyle do zobaczenia, że nie wyobrażam sobie, by tam nie wrócić.

Oprócz samego Alicante udało nam się zobaczyć jeszcze Walencję, Kartaginę i Murcję. Każde z tych miejsc miało swój niepowtarzalny klimat, więc pokrótce opiszę nasze wrażenia.

 

 


Strona www stworzona w kreatorze WebWave.