Islandczycy lubią rocka! My też, jedna stacja radiowa przypadła nam szczególnie do gustu X-ID 97,7. Polecam! Nawet teraz po powrocie do domu ją włączamy przez radio internetowe.
Potrawy regionalne, to przede wszystkim dania z baraniny. Z owcami tak tu jest, że chodzą one sobie wolno po całej wyspie. Na całej praktycznie Islandii rośnie tymianek. Jedzą one ten tymianek nieświadome, że już za życia się w nim marnują. Dlatego islandzka baranina jest już doprawiona, przed ubojem i szczególnie aromatyczna w potrawach. Lokalna zupa z baraniny, to danie, którego koniecznie trzeba spróbować. Wołowina też jest smaczna, z tego samego powodu. Konina była jadana za czasu głodu czy wojny, podobnie jak w Polsce. Nie jest popularnym mięsem, a konie są traktowane raczej jako zwierzęta przyjaciele i kompani przy pracy, a nie pokarm. No i ryby, wiadomo. W każdej możliwej postaci. Suszona ryba à la chipsy, zakupiliśmy jako suweniry i fermentowany rekin. Udało nam się też spróbować mięsa wieloryba (wygląda i smakuje jak wołowina, byłam pod wrażeniem) i renifera (delikatne, lekko suche podobne do cielęciny albo królika). Z powodu klimatu, nie jest to raczej miejsce, gdzie hoduje się warzywa i owoce. Skyr islandzki, wegetariański jest, ale nie wegański, bo robiony z mleka. Nie pamiętam tam typowego dania regionalnego dla weganina, chyba że chleb żytni, ciemny. Smakuje trochę jak pumpernikiel. Piwa kraftowe, są tam świetne i bardzo duży wybór i mają dobre warunki do warzenia. Chłodno i czysta woda. Mocniejsze alkohole to przede wszystkim Brennivin — rodzaj kminkowej wódki, podawany zazwyczaj by zabić smak fermentowanego rekina. Nam tamtejsze smaki przypadły do gustu. Dlatego, że to głównie mięso i ryby... a nie jesteśmy wege, więc mieliśmy, w czym wybierać.
Zorza. Na Północy, można ją zobaczyć praktycznie codziennie, jak nie ma chmur. Niestety jak my byliśmy, zawsze były chmury i nam się nie udało (spotkaliśmy jednak rodzinę, której się udało w czasie nocnej jazdy zobaczyć zorze, pokazali nam zdjęcia). W okolicy Rejkiawiku też można zaobserwować zorze. Niby w noc, kiedy na nią czekaliśmy, były na to odpowiednie warunki, ale i tak się nam nie udało. To jest powód, by wrócić tam jeszcze raz. Gdy oddaliśmy samochód i rozmawialiśmy z Panem z wypożyczalni, że musimy przyjechać jeszcze raz, bo nie widzieliśmy zorzy, poradził nam, byśmy przyjechali zimą, a mój wspaniały mąż na to... co tak szybko? To już za tydzień?. No tak jak chcesz mieć zimno i drogo to możesz jechać do Zakopanego, ale na Islandię też warto! Bez kitu!
Dziękuję.
Wulkany na wyspie, są ciągle aktywne. Często zdarza się, że któremuś się uleje i lawa pojawia się na powierzchni. My odwiedziliśmy wylew z zeszłego roku. Lawa już stężała, ale nadal był widać miejsca, dymiące się. Nie było z nami przewodnika, więc nie podchodziliśmy do takich miejsc, tylko obserwowaliśmy z daleka. Islandia leży na styku płyt tektonicznych, widzieliśmy miejsce, gdzie one się kiedyś rozstąpiły na tyle, by stworzyć wyrwę, jak wąwóz. Obecnie co roku odległość między płytami Eurazji i Północnoamerykańskiej zwiększa się o około 2,5 cm, co powoduje też, że sama Islandia się o tyle powiększa. Występują też tu trzęsienia ziemi (praktycznie non stop), ale rzadko są one odczuwalne.
Wody termalne. To kolejna rzecz, która oferuje nam wyspa. Dzięki nim chyba cały kraj czerpie energię. Złóż jest wiele. Woda jest bardzo ciepła, gorąca, wrząca. Wybicie gejzeru, czy bulgoczącej kałuży, to coś normalnego na wyspie. Udało nam się skorzystać z termalnych kąpieli zarówno w specjalnych basenach (oldschoolowe szatnie, oddzielne dla kobiet i mężczyzn bez kabin do przebierania, śmieszne uczucie rozbierać się przy tłumie innych gołych bab, u nas już rzadko tego typu szatnie występują, nawet na siłowniach, już są prawie wszędzie, kabiny do przebierania, panie z Chin miały opory się przebierać w tego typu szatni ja i inne kobiety — Europejki, nie miały problemu) jak i na dziko w gorącej rzece (tu nie było w ogóle turystów z Azji, bo przebieralnie bez osłony i każdy praktycznie musiał poświecić pośladem — Europejczycy nie mają z tym problemu). Hotele na terenach, geotermalnych mają też dostępne balie z termalną wodą, gdzie można spędzać czas i zażywać relaksu. Uwaga, wody termalne zawierają związki siarki, więc zapach może być nieprzyjemny.
Zwierzęta żyjące na Islandii, to głównie te, które trafiły tam dzięki człowiekowi. Na wyspie jedynym ssakiem, który tam żył przed przybyciem ludzi był lis arktyczny. Teraz królują tam owce, konie, krowy, renifery. Wszystkie hodowlane, ale po wyspie poruszają się zupełnie luźno. Bez jakichkolwiek ograniczeń. Zwierzęta są zaczipowane i gdy zachodzi potrzeba (np. owce na strzyżenie), trafiają do właścicieli. Konie są hodowane razem z owcami i służą do ich przeganiania. Poza tym są one też po to, by na nich jeździć i cieszyć się ich towarzystwem. Są praktycznie odporne na chłodny i wilgotny klimat wyspy. Islandzkie koniki to bardzo urokliwe zwierzęta. Występują też dzikie gromady, takich koni, które nie posiadają właścicieli. Renifera udało mi się zobaczyć jednego. Nie mam pojęcia czy był dziki, czy do kogoś należał... szedł przed siebie z tym wielkim porożem na nieogrodzonym terenie. Wśród ptaków widzieliśmy dużo kaczek, gęsi, łabędzi i prawdziwe kruki. Całe czarne jak węgiel. Niczym z nordyckiej mitologii. Niesamowite to są ptaki.
Przyroda i krajobrazy. To właśnie po to, przyjeżdża się na Islandię. Widoki zapierają dech w piersiach. Nie robię najlepszych zdjęć, nie oddają one wszystkiego. To, co czujesz, jak widzisz te krajobrazy na żywo to coś niesamowitego. Nie oszukuj się, że poczujesz, to samo oglądając zdjęcia. Gdy widzisz na żywo siłę wody spadającej z ponad stumetrowego wodospadu (ciekawostka na Islandii, jest 918 wodospadów, widzisz ich bardzo dużo w czasie podróży), czujesz jej moc, patrzysz na gigantyczny lodowiec, który roztapiając się, tworzy jeziora z ogromnymi kawałami lodu, potem widzisz, jak te fragmenty trafiają do oceanu, a on wyrzuca kawałki lodu na plażę, na której piasek jest czarny, bo przecież to wulkaniczna wyspa... zaczynasz zdawać sobie z tego wszystkiego sprawę. Czujesz, jak to wszystko żyje. Ogromne tereny pustynne, góry, lód, woda, wodospady, skały porośnięte mchem, porostami, trawą. Tworzy to krajobraz jak z książek fantasy. Nic dziwnego, że trolle i wróżki tu mieszkają. Inny świat. Praktycznie brak tam jakichkolwiek zabudowań. No i ocean... gdy jedzie się wokół wyspy, widzi się go bardzo często, klify, plaże. Na prawdę warto to wszystko zobaczyć na własne oczy.
Polacy na Islandii. Jest ich już tam ponad 10%. Sami się śmieją, że czasem mają wrażenie, że więcej ich niż Islandczyków. No i ten inny wymiar Polaka, o jakim można przeczytać w różnych artykułach i blogach. Tak to prawda. Tam nas lubią! Dlaczego, za pracowitość, słowność, ciekawość i ogólne nastawienie do życia. Byłam ciekawa, czy uda nam się poznać jakichś rodaków, którzy tam mieszkają i udało się nam. Każdy z nich okazał się miłym człowiekiem, który zadowolony był z życia i pracy na wyspie. Nie dziwie się, bo mnie też wydaje się, że to bardzo dobre miejsce do życia (do zimna, wiatru i deszczu można się przyzwyczaić). Turyści z Polski też są bardzo lubiani na Islandii. Tam nie ma wycieczek "all incluzif" z drineczkami i balangą do rana. Tam jedzie się na trekking i podziwiać przyrodę. Alkohol na wyspie jest drogi i dostępny tylko w specjalnych sklepach. W normalnym markecie jest dość duży wybór piwa i wina bezalkoholowego lub niskoalkoholowego 2,5%. Jeśli chodzi o lokalne, mocne alkohole, to można ich spróbować w restauracjach i zakupić w korzystnej cenie (nawet o ponad połowę taniej) jako suwenir w sklepie bezcłowym na lotnisku w Keflaviku (uwaga gdy przylatujesz na Islandię, to w tej części sklepów bezcłowych jest drożej niż przy wylocie). My zasmakowaliśmy w lokalnych niskoalkoholowych piwach, po prostu smakowały nam. Raz z ciekawości odwiedziliśmy sklep alkoholowy. Cena za butelkę lokalnej wódki przekraczała po przewalutowaniu 200 zł. To za dużo jak dla nas. Natomiast, taki sam regionalny trunek przy wylocie kosztował nas około 50 zł. Wróćmy jednak, do turystów z Polski. Są lubiani do tego stopnia, że w wypożyczalni samochodów (prowadzonej przez naszych rodaków) nawet nie musieliśmy spisywać umowy. Dlaczego, bo na tyle można nam ufać, jesteśmy słowni i akceptujemy umowy ustne, przyjmujemy do wiadomości rady i polecenia, korzystamy też z nich. Turystom z innych europejskich krajów (szczególnie południa Europy) ufa się mniej, z nimi umowa jest konieczna. Polacy przyjeżdżający na wyspę też zazwyczaj mówią komunikatywnie po angielsku. Nie ma dzięki temu dużej bariery językowej, bo w turystyce to dominujący język. Na noclegach też nas chyba lubią. W sumie jesteśmy mało problematyczni i nie mamy miliona pytań jak np. Amerykanie — ich też tam bardzo wielu przylatuje. W sumie wśród turystów było wielu Polaków. Narzekali na ceny... i chyba tylko na to (zrozumiałe).
Drogi na Islandii. Droga główna przez kraj jest praktycznie jedna. Asfaltowa jednopasmowa. W miastach i miasteczkach też są drogi asfaltowe. W sumie jest się w stanie przejechać przez kraj, zwykłym osobowym samochodem (tylko po co?). Do niektórych miejsc jednak da się dojechać tylko samochodem 4x4 np. by zobaczyć wylew lawy z wulkanu Fagradalsfjal (super droga przez tereny wulkaniczne z Reykjavíku), czy na północy, by zobaczyć wodospad Dettifoss (jeden z najpotężniejszych w Europie). Gdy zjeżdża się z asfaltówki, większy i silniejszy samochód po prostu się przydaje (jedna zasada, jakiej trzeba było się trzymać, to nie przejeżdżać przez rzeki, bo nie obejmowało tego ubezpieczenie, mijaliśmy jednak gabloty, którym nawet rzeki niestraszne). My wynajęliśmy Dustera z 2018 r. (wiadomo, że litera "n" w nazwie Dacia oznacza jej niezawodność), dało to auto radę, szczególnie poza asfaltem. Jednak nie obyło się bez lekkiego leku, ze względu na to trzeszczenie plastiku w środku. Paskudny okazał się też tempomat, który praktycznie nie był tempomatem i nie dawał odpoczynku prawej nodze. Za to auto jest mocno zwrotne i łatwo się prowadziło. Mogę więc polecić tego typu samochód. Choć pewnie, my następnym razem byśmy zdecydowali się na nowszy model (głównie ze względu na ten tempomat).
Przede wszystkim spokój i praktyczny brak wszystkiego - "Jak tu pięknie, nie ma nic", to są nasze słowa, już przy pierwszych kilometrach, jak opuściliśmy strefę Reykjavíku. Tak pięknie nie było nic, już praktycznie przez cały kraj. Stacje benzynowe (samoobsługowe, płatność tylko kartą) i sklepy są oddalone od siebie o mniej więcej 50 - 100 km, czasem więcej, czasem mniej. Ale tak, że jak by ci się włączyła "kontrolka" raczej zdążysz dojechać do najbliższej stacji. Zaplecze gastronomiczne istnieje, ale podobnie jak sklepy i stacje nie jest ich wiele. Przy większości parkingów nieopodal atrakcji zazwyczaj był punkt gastronomiczny i toaleta. Większość sklepów na trasie miała też zaplecze z ogólnie dostępną kuchenką mikrofalową i czajnikiem, gdzie można było sobie odgrzać i zjeść gotowe danie. Taka opcja sprawdza się, by trochę zaoszczędzić na restauracjach (to drogi kraj dla turystów) i też gdy nie ma w pobliżu restauracji czy baru. Bardzo dużo turystów korzysta z takich stref w marketach.
Wspomniałam już, że drogo (tylko kawa jest w przystępnej cenie). No, tak jest. Islandia nie jest członkiem UE, jest tylko państwem stowarzyszeniowym. Ceny i zarobki w tym kraju są wyższe niż w krajach Unii. A dla "polskich cebul" paragony mogą okazać się bardziej przerażające, jak "paragony grozy" z Zakopanego czy znad Bałtyku. Mnie jako łowczynię cenowych okazji trochę bolało, gdy dochodziło do płacenia, ale przed wyjazdem byłam tego świadoma i przyszykowałam odpowiednie fundusze, by nie musieć na wszystkim "dziadować". Jeżeli chodzi o samo płacenie, to tam nikt nie używa gotówki. Tylko karta. Revolut jak i inne karty typowo walutowe wszędzie akceptowane. Nie ma sensu brać żadnej gotówki w ichniejszej walucie. W sumie nawet nie udało mi się zobaczyć, jak wyglądają banknoty na Islandii. Nikt ich nie używa.
Wspaniała wyspa na Północy świata. Zimna i wietrzna, jednak gdy tam jesteś, pogoda przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Przyzwyczajasz się, zarówno do jej zmienności jak i chłodu. A gdy przestaje padać i podziwiasz krajobraz w słońcu, czujesz się jak w krainie z innego świata.
Spędziliśmy na Islandii dziewięć dni. Objechaliśmy kraj do dokoła (ponad 2000 km), wypożyczonym samochodem (4x4 - innego nie polecam, bo nie wszędzie da się dojechać bez odpowiedniego napędu). Zobaczyliśmy praktycznie wszystko, co oferuje ten kraj. Nie będę tu opisywać każdego z miejsc, bo to można znaleźć w każdym przewodniku, bardziej chcę się skupić na naszych odczuciach. A Islandia wywołała ich w nas ogrom. Postaram się też przekazać parę praktycznych informacji, które mogą przydać się, przy planowaniu podroży, na ten prawie bezludny ląd (miałam wrażenie, że turyści to większość ludzi poza miastami).
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.