06 listopada 2023

Koszmarek domowy

To, co dzieje się właśnie w moim ciele i głowie, to masakra. Może nie na skalę światową, czy nawet regionalną. Dużo mniejsza i bardziej osobista, jednak jest, a uczucia we mnie nie są przyjemne. Zapowiada się wizyta. Osoby, której wolałabym nie gościć w swoim domu. Długa historia. Pewnie kiedyś ją opiszę, jeszcze nie teraz. Nie zmienia to faktu, że w moich skromnych progach ma pojawić się persona obca i musiałam posprzątać... Sprzątanie, słowo tak proste, a tak trudne zarazem. Rzecz przeze mnie znienawidzona, ale od początku...

Jestem osobą, która mycie podłogi zaczyna od mycia mopa, który już kurzem owiało (serio przed paroma minutami to robiłam). Lubię, gdy jest czysto, nawet bardzo. Uwielbiam siedzieć na podłodze, na macie i nie widzieć "kurzokotków". Cenię porządek w szafkach i gdy zawsze jest w nich trochę miejsca wolnego (tak, by można było włożyć coś jeszcze). Nawet pulpit w służbowym komputerze staram się mieć przejrzysty. Jednak droga, by stan względnego porządku osiągnąć, to dla mnie droga przez mękę.

Zaczęło się to już przed paroma dniami, dokładnie w miniony czwartek, dziś mamy poniedziałek 4,5 dnia do wizyty gościa. OK, jest dużo czasu, ja jestem w domu na zwolnieniu po operacji (wycieli mi woreczek, kolejna historia, do której kiedyś wrócę), do tej pory robiłam wszystko, by nie sprzątać, bo przecież dziury w brzuchu i przemęczać się nie wolno. Wróćmy jednak do faktów, trochę czasu, mieszkanie niewielkie, mąż ma wolny weekend, dwie godzinki i będzie wszystko zrobione. Przecież to żaden problem. Wszyscy sprzątają. Wpisuję do kalendarza, plany na niedziele sprzątanie (inne dni już zajęte). W sobotę celebrujemy w restauracji urodziny męża, może będzie miał trochę kaca, ale przecież to nie problem, da radę posprzątać, powtórzę się, przecież wszyscy sprzątają.

Mała dygresja, a propos urodzinowej imprezy w restauracji. To jest nasza tradycja, takie imprezy zawsze na mieście. Nie chcę stać, dzień czy dwa przy garach, sprzątać (ooo! No właśnie), szykować, kombinować z miejscem, przestawiać mebli itp. Tylko, po to, by przyszli goście na parę godzin i wyszli, często niezadowoleni, bo oni, by inaczej doprawili, a woleliby mięso, a podałam rybę, a ogólnie ścisk i bez sensu. Mąż, też nie cierpi tych wszystkich przygotowań (po prostu kiedyś kazałam mu wszystko zrobić samemu i po paru takich samo przygotowaniach przekonał się jak mocno jest to bez sensu – z facetem czasami trzeba parę razy do skutku, aż pojmie) więc celebracja imprez przeniosła się "na miasto" jak to się u nas mówi. W tym roku, było to jednak pewne wyzwanie. Sześć osób, ja po wycięciu woreczka omijam też gluten, szwagier męża po zawale, siostra męża uczuleniowiec (praktycznie na wszystko), dwójka dzieci 12 i 14 lat, czyli pizza, frytki i kurczak, bo nic innego nie wchodzi w grę, aby zjadły. Jedynie jak rodzynek, mój Piotruś, który może jeść wszystko, jednakże też ma taki jeden mankament, że ryby i dania z nich przyprawiają go o mdłości i ich nie je, więc musi być dostępne w ofercie coś białkowego poza rybami. Zaplecze gastronomiczne w naszym mieście jest ogromne, ale mimo wszystko wyzwanie. Pierwszy pomysł restauracja z hawajskim jedzeniem, tam każdy coś dla siebie znajdzie, ale za mały wybór mięs, nie ma kurczaka, a dzieci (jakie dzieci, nastolatki), nie będą chciały. No nie, odpadło i zaczęło się. Studiowanie menu w łódzkich restauracjach i szukanie takiej, by każdy z ekipy był w stanie coś zamówić i dobrze zjeść i się napić. Udało się, jedna z restauracji na popularnym Off miała tak szerokie menu i stolik został zarezerwowany. Każdy był zadowolony i sobotnie popołudnie było super, jednak samo dobranie takiego miejsca było wyzwaniem, z którym dzielnie udało się mi zmierzyć. Niby maleńka rzecz, a jestem z siebie dumna.

Wróćmy jednak do sedna, czyli sprzątania, które czekało mnie już po miło spędzonej sobocie. Niedziela od samego rana zaczęła się kłótnią, bo przecież są plany, trzeba sprzątać, a ty śpisz. I nie robisz nic. A ja czekam, przecież wpisałam w kalendarz "sprzątanie", i przecież wiesz, co i jak zrobić, nie będę Ci palcem pokazywać, ja nie powinnam, dobrze to wiesz. Robisz mi to na złość, i wiele niepotrzebnych słów i żalów wypłynęło, pomimo świadomości, jakie to bez sensu. Aby nic nie mówić, zamknęłam się w łazience i umyłam kafelki. Piotrek, posprzątał co uważał za stosowne (oczywiście ja za stosowne uważałam dużo więcej). Przemilczałam, pomyślałam dam radę sama, jutro, jak pójdzie do pracy. W końcu coś zrobił. Powinno mi wystarczyć. Teściowa, kiedy żyła, mówiła mi często jak z nim trzeba postępować. Proś o pomoc, powiedz raz, jak potrzeba powtórz, nie patrz jak pracuje, nie mów, że zrobił coś źle, bo się obrazi i więcej nic nie będzie chciał robić, po cichu popraw, jak nie widzi... STOP! Ja tak nie chcę! Dlaczego nie może być od razu wszystko zrobione dobrze, dlaczego nie mogę nic powiedzieć, dlaczego On ma prawo się obrazić, dlaczego mam wszystko poprawiać i dokańczać. Czasem tak jest, że nie tylko, gdy chodzi o zwykłe sprzątanie.

W tym momencie jest poniedziałek, umyłam mopa i podłogę. Samojezdny odkurzacz (brawo technika!) odkurzył, zmywarka pozmywała, a ja po nich też poprawiłam. Bo niedokładnie, bo nie w każdym kącie. Nie chcę, by mój mąż był tak ograniczony jak te sztuczne sprzęty, mam awersję, by po cichu naprawiać jego niedociągnięcia. Chcę móc jemu powiedzieć, że to można zrobić lepiej inaczej i oszczędzi to nam (mnie) dodatkowej pracy. Chcę ogólnie nie musieć prosić o pomoc. On wie, że nie powinnam się przemęczać, jest świadomy, co trzeba uporządkować i nawet jak jestem w pełni zdrowia i sił fizycznych, identycznie jak i on pracuje i drugi etat w domu, to nie jest to, co chcę uskuteczniać.

Zastanawia mnie jak to jest w związkach dwóch kobiet, one chyba nie mają tego problemu. Nie wiem, ile osób w hetero związkach ma ten sam problem co ja. Biorąc pod uwagę, że wychowanie chłopców kiedyś wyglądało tak, a nie inaczej oraz brak odpowiednich wzorów w ojcach, zakładam, że sporo. Myślę i mam nadzieję, że są takie osoby, które przezwyciężyły te stereotypy. Gdzie nie ma już podziału na rzeczy męskie i żeńskie w prowadzeniu domu. Kodeks pracy mamy ten sam, z jakiej paki ja mam dwa etaty i muszę prosić o pomoc. Będę dalej próbować mówić co i jak robić bym nie musiała poprawiać. Zdaję sobie sprawę, że niejeden raz skończy się to awanturą. Ale myślę, że warto próbować. Z czasem może się uda zmniejszyć ten drugi etat do minimum.

Jeżeli się nie uda, to mam jeszcze "plan B", który też jest trochę kontrowersyjny. Specjaliści od sprzątania. Zacznę korzystać i po prostu płacić. Posiedzę dłużej w pracy, zrobię dodatkowy projekt, zrezygnuje z jednej wizyty u manikiurzystki i mąż z czegoś też i będzie to rozwiązanie dla nas obojga. Będą potem gadać, że ta to nierobotna, że płaci za rzeczy, które powinna robić sama, że co to za gospodyni. Młoda a wyręcza się innymi. A ja będę mieć to głęboko w d..., bo wiem, żeby móc skorzystać z firmy, osoby sprzątającej będę musiała zarobić lub odmówić sobie czegoś.

Na razie jest poniedziałek, godzina do wizyty nieproszonego gościa. Mam czystą podłogę, ale kurzu na meblach udaje, że nie widzę.

Trzymajcie kciuki! Dziękuję!

 

P.S.

Niechciany gość się nie pojawił, więc powtórka w środę i czwartek. Cudownie!

 

 

 

 


Strona www stworzona w kreatorze WebWave.