Węgry — Budapeszt
Gdy wjechaliśmy na Węgry, chcieliśmy wracać na Słowację. Dlaczego? Nie byliśmy w stanie przeczytać żadnego szyldu. Język węgierski jest niepodobny do żadnego innego, z którym mieliśmy do czynienia. Słowa długie jak w niemieckim, szeleszczące jak w polskim, pisownia zbliżona do szwedzkiej, ogólnie jedyny w swoim rodzaju i całkowicie niezrozumiały dla nas. Nawet nie udało się osłuchać z nim na tyle, by podstawowe słowa wyłapać. Ewentualnie gulasz, paprykarz i langosz. Ale to dlatego, że to najbardziej znane potrawy węgierskie. Pomimo bariery językowej nie mieliśmy problemu w komunikowaniu się po angielsku.
Budapeszt, to piękne miasto! A dwa dni, które mieliśmy, by je zwiedzić, to zbyt mało czasu. My, tam jeszcze wrócimy. Chociażby dlatego, że nie udało się nam odwiedzić term. Ale wszystko inne było tak ciekawe, że zabrakło nam czasu.
To miasto się chłonie, podobnie jak Nowy York czy Pragę. Ono po prostu Cię otacza, a będąc tam, stajesz się jego częścią. Multikulti, ogromna ilość turystów. Dużo młodych ludzi.
Co warto zobaczyć tam? Wszystko! Poczynając od takich miejsc jak Szimpla Kert, place, ulice, Parlament, Bazylika św. Stefan, Plac Zamkowy i wszystko wokół... Tego wszystkiego jest bardzo dużo. Idziesz przed siebie i zwiedzasz. Wszystko jedno, w którą stronę pójdziesz, zawsze tam coś spotkasz. Nowoczesne budynki udało się dość sprawnie wpasować w dawne kamienice i pałace. Architektonicznie to miasto ma dusze. Secesja, klasycyzm, barok, gotyk, komunistyczne kloce i nowoczesne szklane domy, a jednak łączy się to w dość spójną i przyjemną całość. Sporo obiektów w czasie remontu. Miasto zadbane. Niestety sporo bezdomnych, ale to chyba każda większa metropolia ma z tym problem (no i jest metro, gdzie bezdomni mogą zimować).
Komunikacja w mieście, bardzo dobra. Jednak wszędzie i tak chodziliśmy pieszo. Bo nie chcieliśmy ominąć czegoś, co by nas zainteresowało.
Wybraliśmy się też na wieczorny rejs statkiem po Dunaju.
Langosz, gulasz i paprykarz to kultowe potrawy węgierskie. Bardzo dobre. Zresztą wszystkie dość popularne także w Polsce. Jednak zjedzenie na ich na Węgrzech jest wyjątkowe. Gulasz u nich podaje się w postaci naszej zupy gulaszowej, paprykarz to tak naprawdę gulasz (a nie danie rybne z ryżem) a langosz to placek smażony podawany ze śmietaną, serem i dodatkami. Praktycznie do wszystkich potraw obiadowych wykorzystywana jest papryka, zarówno słodka jak i ostra. Madziarowie są dumni ze swoich dań. Praktycznie w każdym barze dostępne też są cydr i węgierskie wina — Tokaj i Rose. Pisząc tekst, do tego artykułu właśnie sączę węgierskie rose. Mocno wytrawne o wyrazistym smaku.
Bardzo ciekawy mieliśmy też nocleg w mieście. W starej kamienicy. Okna wychodzące na studnię w środku budynku. Klimat niesamowity. Mieszkanie urządzone w stylu dekadenckiej bohemy. Pasowało idealnie do klimatu miasta. Jeszcze muszę też wspomnieć o wnętrzu kawiarni New York. Nie jest przesadą stwierdzenie, że jest to jedno z najpiękniejszych wnętrz w europie. Zapiera dech, Przynajmniej mnie zaparło.
Budapeszt jest na pewno jednym z tych miejsc "you must be, you must see" bardzo cieszę, że w końcu udało się nam tam dotrzeć. Bardzo chętnie też tam wrócimy.
Dziękuję.
Naprawdę miło jest pisać na bieżąco. Łatwiej jest wtedy, o szczegóły podroży. Nie trzeba też krążyć pamięcią wokół wrażeń i uczuć, jakie przeżywałam w czasie podróży. W sumie jeszcze te emocje czuję. Choć siedzę już na własnej kanapie.
Budapeszt był miastem, które od dawna zamierzyliśmy odwiedzić. Wbrew pozorom, stolica Węgier nie jest bardzo daleko. Wypad tam można zorganizować zarówno własnym samochodem, jak i samolotem bądź autobusem, czy pociągiem. My podróżowaliśmy autem. W cztery osoby. Koszt był przybliżony do komunikacji zbiorowej. W zależności, co kto lubi. Żylina, gdzie zatrzymaliśmy się w czasie tego wypadu, była przypadkiem "zaliczona". W ogóle cały ten wyjazd był spontanicznym przedsięwzięciem. Koleżanka napisała "co słychać" a za 10 minut już miałyśmy zarezerwowany nocleg w Budapeszcie, na termin dla nas odpowiedni. Potem pomyśleliśmy, że fajnie by było zaczepić jeszcze inne miasto i padło na Żylinę. Która była na trasie. Oba te miejsca bardzo polecam.
Słowacja — Żylina
Z Łodzi do Żyliny jedzie się samochodem około 5 godzin. My mieliśmy po drodze blokady dróg przez rolników, zajęło wiec nam to więcej czasu. Ale za to przejechaliśmy przez okolice wiosek, skąd pochodzi moja Babcia (okolice Piotrkowa, Wola Krzysztoporska), więc powspominałam dzieciństwo i wakacje na wsi. Pomimo utrudnień, sprawnie dotarliśmy do celu.
Żylina, to miasto w kotlinie, otoczone górami. Jedno z większych miast na Słowacji. My zatrzymaliśmy się jednak na obrzeżach, ale stosunkowo blisko centrum. Nieopodal Zamku Budatin i rzeki Kisuca. Do Starego Miasta mieliśmy dłuższy spacerek (głównie przez remont dworca kolejowego i okolic).
Miasto jest bardzo sympatyczne. Ludzi na ulicach niewiele (Słowacja i Czechy się tym charakteryzują, zawsze zastanawiamy się "gdzie ci ludzie są"). W starym mieście już więcej. Lokalni mieszkańcy mili, gdy siedzieliśmy przed domem, pozdrawiali nas swoim "dobrý den". Ogólnie sympatycznie, swojsko. Słowacy są spokojni. A dogadać można się bez problemu zarówno po polsku (nasze języki są bardzo zbliżone), jak i po angielsku. No i jedzenie. Bardzo dobre.
Wybraliśmy się do restauracji z lokalną kuchnią. Tutejszy specjał to Bryndzové halušky. Niech was nie zmyli gramatura tej potrawy. To prawdziwa bomba kaloryczna! Daliśmy radę zjeść porcję po 350 gramów, gdybyśmy nie byli bardzo głodni, mogłaby ona nas przerosnąć. Polecam! Było też dostępne řezané pivo, które znałam też z wizyty w Czechach. Jest to mix piwa jasnego z ciemnym. Ciekawa kombinacja. Z mocniejszych alkoholi lokalnym wyrobem jest gruszkowa wódka, której też udało się spróbować i zakupić jako suwenir. W okolicy Żyliny znajdują się też dwa bardzo ciekawe zamki — Zamek Lietava i Zamek Strečno. Ten drugi udało nam się zobaczyć, i sfotografować. Niestety na zwiedzanie brakło czasu.
W sezonie w Żylinie jest też punkt, skąd startują paralotniarze. Można więc tam też polatać, albo podziwiać latających. Ogólnie polecam ten rejon. Czuć tam spokój, którego w typowo turystycznych polskich miastach często brakuje.
Cały przejazd przez Słowację miał bardzo spokojny charakter. Jechaliśmy drogami bezpłatnymi. Wręcz krajobrazowymi. Było pięknie, bezludnie i czysto. Słowacja to dobre miejsce, jeżeli szukasz wytchnienia.
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.